Zbigniew Blukacz / Każdy dzień
Obrazy na papierze z lat 2020-2022.
Trudno o oryginalność w stwierdzeniu, że ostatnie lata to czas dla świata trudny i bywa, że przygnębiający, a jednak świadomość tego wciąż zaskakuje i niepokoi. Poczucie przesilenia, deorientacja moralnego kompasu, doświadczenie bezradności współczesnych technologii wobec dyktatu natury, kłamstwo jako stały już element publicznego dyskursu, niemożliwa wojna, która stała się możliwa – wszystko to podkopało grunt, na którym budujemy poczucie pewności, sensu i szczęścia.
Po wybuchu pandemii wraz z wprowadzeniem zbiorowej kwarantanny, gdy moje wizyty w pracowni, która znajduje się w budynku publicznym, stały się zakazane lub niebezpieczne, pracę przeniosłem do domu, z wszelkimi tego ograniczeniami. Początkowo potraktowałem malowanie na papierze jako coś wymuszonego i trochę przejściowego. Ta technika z czasem mocno mnie jednak pochłonęła, oferując szereg nowych wrażeń i możliwości. Papierowy podkład nadawał mieszanej technice (kolorowe kredki, farby akrylowe i olejne) lekkość, delikatność, wydawał się w kontakcie bardziej intymny i bardziej terapeutyczny niż oficjalność wielkoformatowego płótna i intensywna mięsistość olejnej faktury.
Na przestrzeni dwóch lat powstało około 70 obrazo-rysunków malowanych w takim rytmie, że każdy następny wynikał po części z poprzedniego lub był poprzedniego antytezą. Klamrą spinającą cały cykl stał się po prostu czas, w którym powstawał. Czas pytań o to, co najważniejszego możemy zatrzymać, jeżeli tak wiele może być nam odebrane. To, co wcześniej wydawało się banalnie oczywiste: niedoceniona zwykle codzienność w jej prozaicznych przejawach, możliwość kontemplowania otaczającego nas świata, przewidywalność jutra – ukazało się jako dar, prezent z nieokreśloną gwarancją.
Myślę, że wiele prac właśnie do tego się odnosi. Inne są inspirowane pejzażem, lub dokładniej: są opowieścią o przestrzeni wytyczonej elementami natury. Tu, jak sądzę, w intencję oddania zmysłowości i piękna natury wkradł się niepokój, przeczucie nadchodzącej burzy, nieubłaganego fatum. Tak więc konkretna atmosfera i stan ducha znajdują się u źródła tych obrazów. Ale powód bez jego zapisu, dotykalnej implikacji, nie jest jeszcze malarstwem. Zapis może przenieść treść w takie miejsca, że oznacza ona także coś innego, niż pierwotnie znaczyła; może poszerzyć zaskakująco skalę interpretacji, odnieść ją w rejony czystej zmysłowości.
Zapis malarski opiera się na specyficznym alfabecie – systemie rodzących się wciąż na nowo niepowtarzalnych znaków i ich niewyczerpanych modulacji. To twórca wpływa na ich orkiestrację, lecz często dzieje się to poza jego świadomością, jest wynikiem czystej intuicji. Wobec współczesnych, przeważnie elektronicznych perfekcyjnych metod powielania i tworzenia obrazu, ten przypisany malarstwu alfabet, tak odmienny poprzez swoją archetypiczność, jest wciąż atrakcyjny, bo po prostu bardzo ludzki. Moment przekroczenia granicy pomiędzy powodem, osadzoną w realności inspiracją, a owym magicznym światem znaków, do którego zostaję niejako zaproszony, jest dla mnie w procesie powstawania obrazu kulminacją. I uzależnieniem.
Zbigniew Blukacz